Smerfetka spogląda na mnie z niepokojem. Przywiązana jest do ogrodzenia, z tyłu za szopą, bo wewnątrz nie ma dla niej miejsca. Spędziła w ten sposób już całą dobę. Nawet jeśli wcześniej szarpała się i próbowała uwolnić, teraz już tego nie robi. Tylko drepcze nerwowo, tak że wydeptała już na ziemi wyraźny krąg.
Smerfetka się boi. Widzę to jasno po wyrazie jej oczu, po tym jak gwałtownie reaguje na każdy głośniejszy dźwięk. Nie zwraca uwagi na cukier, który próbuję jej dać, ani na marchewkę. Na zmianę drepcze w kółko albo staje nieruchomo i szeroko otwartymi oczami patrzy w dal, w jakiś punkt za budynkami. Widocznie stamtąd spodziewa się nadejścia niebezpieczeństwa.
Konie jakimś szóstym zmysłem wyczuwają nadchodzące zagrożenie. W naturze pozwalało im to przetrwać, bo od razu ratowały się ucieczką. Tu, u handlarza, ten instynkt w niczym nie pomoże. Choćby nie wiem co zrobiła, Smerfetka nie będzie w stanie uciec, kiedy jutro przyjdzie po nią dwóch osiłków z rzeźni.
Ale na razie musi tu zostać jeszcze jeden dzień i jedną wypełnioną lękiem noc.
Zostaję ze Smerfetką pewien czas z nadzieją, że w ten sposób choć trochę podniosę ją na duchu. Ale mimo że Smerfetka raz na jakiś czas na mnie spogląda, mam wrażenie, że moja obecność wcale jej nie uspokaja. Nie przestaje dreptać i spoglądać z lękiem w dal. Dlatego, choć chciałbym zostać tu ze Smerfetką i dodawać jej otuchy, wiem co muszę zrobić.
Muszę wstać, wrócić do domu i zrobić wszystko, żeby zabrać Smerfetkę od handlarza, zanim nadejdzie śmiertelne niebezpieczeństwo, którego wypatruje. Zanim nadjedzie rzeźnicki samochód.
Transport do rzeźni jest jutro, więc jeszcze dziś muszę dać handlarzowi 700 zł zaliczki. Zatem nie ma czasu. Musimy działać.